Wednesday, February 26, 2014

What happens in Vegas, stays in Vegas!


Miejsce to, podobnie jak Grand Canyon, nie widnialo w naszych planach. Postanowilismy tam pojechac, bo to byly tylko 4 godziny autem z LA, wiec wlasciwie nic. Dotarlismy tam wieczorem i, po zameldowaniu w hotelu, poszlismy na spacer. Doswiadczylam to, czego sie spodziewalam, czyli mnostwo ludzi, swiatel, halas, itp., co oczywiscie podobalo mi sie. I znowu to powiem - widzialam wszystkie te miejsca, ktore do tej pory widywalam w filmach i wszystkich tych poprzebieranych ludzi, ktorych widzialam juz wiele razy na roznych innych blogach :).



Paris Hotel and Casino

Widok z "wiezy Eiffla".


Bellagio i slynne fontanny.


Gdyby ktos zapytal mnie o pierwsze, co przychodzi mi do glowy, gdy mysle o Vegas, powiedzialabym: kasyna. WSZEDZIE. Zazwyczaj zeby znalezc jakas restauracje czy sklep, trzeba najpierw przejsc przez prawie niekonczace sie kasyna z roznymi maszynami do gier. Jesli ktos nie ma silnej woli, to w drodze do restauracji, by cos zjesc, wyda wszystkie pieniadze i zostanie glodny :).

Ogolnie Las Vegas to dosc male miasto raczej, a cala te okolice rozrywkowa z najciekawszymi rzeczami, przejsc mozna spacerkiem. Bardzo mi sie to podobalo, bo ja lubie spacerowac, co uczynilismy nastepnego dnia po sniadaniu. Jest to o wiele lepsze, niz jezdzenie wszedzie autem. Zreszta wiecej mozna zobaczyc przeciez.
Gdy chce sie przejsc na druga strone ulicy, zazwyczaj trzeba skorzystac ze specjalnych kladek, mieszczacych sie nad ulicami, bo przejscia dla pieszych sa raczej w niewielu miejscach. Jest to, wedlug mnie, fajne i ciekawe rozwiazanie, ulatwiajace zycie tak pieszym, jak i autom, ktorych tam oczywiscie nie brakuje.

:)

Boze, to bylo "too good". 
Cieple tosty francuskie nadziewane kremem waniliowym, 
polane syropem truskawkowym, 
posypane cukrem pudrem i w dodatku ta bita smietana... *_*

Luxor Hotel and Casino 
W srodku odbywaja sie pokazy grupy Blue Men.
Szczyt piramidy to mega mocna "lampa", 
z ktorej wznosi sie bardzo mocny i wysoki slup swiatla (KLIK).

Mandalay Bay Hotel and Casino
W tym miejscu miesci sie teatr Michael Jackson One
w ktorym codziennie odbywaja sie pokazy Cirque du Soleil (wiecej o tym nizej).

Slonie pod hotelem, o ktorym wspomnialam pod zdjeciem powyzej.

Alicia jarala sie tym zamkiem :).


Nowy Jork! I roller coaster prawie ze po srodku ulicy.

Widok z jednej z takich kladek, o ktorych wspominalam.


Wieczorem weszlismy na najwyzszy szczyt widokowy w Vegas, czyli na szczyt Stratosphere Tower. Wiecie, jaka ta wieza jest genialna?! Na szczycie mieszcza sie trzy rollercoastery ( [1] [2] [3] ) i cos, co nazywane jest "free fall" (KLIK, KLIK, KLIK). No po prostu cos NIESAMOWITEGO. Nastepnym razem, gdy tam bede, robie to wszystko!




Poszlismy tez do wspomnianego wyzej Mandalay Bay, by zobaczyc show Cirque du Soleil pt. "Michael Jackson One". WOW! To bylo... Niewiarygodne. Genialni ludzie, robiacy genialna robote. Wszyscy mega utalentowani, swietne stroje, makijaze, pomysly na kazdy kolejny numer... I ta muzyka Jacksona, tak glosna, ze brzmiala, jakby byla na zywo. 
Ciekawostka... Pani w kasie nie chciala sprzedac biletu Alicii, bo powiedziala, ze jest za mala. Minimalny wiek to 5 lat, a Alicia 5. urodziny ma w lipcu ;). Nie wiem, co za roznica te kilka miesiecy. Minimum zwiazane jest z tym, ze, cytuje "glosniki sa nie tylko po bokach, ale tez pod kazdym siedzeniem, co moze byc za glosne dla dzieci". Hmm... Kupilismy bilety wiec przez internet, a przy wejscu powiedzielismy, ze mala ma 5 lat. Maly przekret, ale bylo warto, bo Alicii bardzo sie podobalo, w ogole sie nie nudzila i byla pod ogromnym wrazeniem.
Apropos biletow, one sa dosc drogie. Jeden kosztowal ok. $200. Preview mozecie zobaczyc klikajac TU.



W drodze powrotnej zatrzymalismy sie na kilka godzin w Barstow, zeby sie przespac. Wtedy tez zrezygnowalismy z wycieczki do Meksyku, bo ja bylam tak spiaca, ze nie dalam rady zmienic Nathana za kierownica. Ale nic straconego, bo do Meksyku na pewno jeszcze w tym roku zawitam! Przy okazji zrobilam zdjecie znaku na ulicy...


No i pozniej juz powrot do Atlanty. Ponizej zdjecie, pokazujace miejsce, w ktorym jakby konczyly sie chmury. Bylo to miejsce dokladnie nad brzegiem oceanu. Nigdy wczesniej nie widzialam czegos takiego!


To tyle, jesli chodzi o Vegas. Pewnie o czyms zapomnialam, ale jak cos, to najwyzej dopisze w nastepnej notce. 

Buziaki!
Aga



PS. Koncert Thicke przelozyli na 17 marca, bo sie pochorowal i stracil glos... Ohh. Ale w marcu bede mogla potraktowac to jako prezent urodzinowy, wiec w sumie jakis tam plus jest ;).

Friday, February 21, 2014

Grand Canyon welcomes!

Wycieczka na zachodnie wybrzeze zmodyfikowala sie troche i, jak juz Wam zdazylam napisac chyba milion razy, zawitalismy tez do Vegas oraz zobaczylismy Wielki Kanion. Tym razem polece nie do konca po kolei, bo Grand Canyon odwiedzilismy na koncu, ale to nic. Dojazd tam z Las Vegas zajal nam 2,5h autem, wiec calkiem fajnie. Na poczatku chcielismy zarezerwowac wycieczke helikopterem z miasta, natomiast niestety za pozno sie obudzilismy i zadna firma nie miala juz miejsc na ten dzien. Nic straconego, do Vegas na pewno jeszcze wroce, wiec nastepnym razem ogarne helikopter i zobacze wszystko z gory. 

Tym razem stanelam twarza w twarz z ta "ogromna dziura w ziemi" i bylam pod olbrzymim wrazeniem tego, jak to wszystko wyglada. Nagle czlowiek moze poczuc sie taki malutki! 

Kilka suchych faktow: Wielki Kanion to przelom rzeki Kolorado w stanie Arizona. Osiaga glebokosc do ok. 1.600m, a jego dlugosc to az 446km. Kupujac wycieczke, mozna wybrac trzy podstawowe opcje - pierwsza jest zahaczenie o wszystkie trzy punkty, czyli farme ze zwierzetami (ominelismy ten punkt i wlasciwie prawie nikt nie wysiadl wtedy z autobusu), punkt widokowy "Skywalk" (KLIK) oraz miejsce z najlepszymi widokami, ktorego nazwy niestety nie moge znalezc. Zakupiony kupon na wycieczke upowaznia tez do darmowego posilku. Tzn. wiadomo, ze sie za niego zaplacilo, oplacajac dojazd do tych miejsc autobusem (nie mozna tam wjezdzac samochodami) i przypuszczam, ze wiecej, niz zaplaciloby sie normalnie, no ale wiecie, jak to jest... marketing. Wydaje mi sie, ze jeden bilet kosztowal nas ok. $80. 

Dzisiejsza notka nie bedzie nalezala do najdluzszych, bo juz teraz przejde do zdjec :)...

Widac rzeke Kolorado.







Widzicie tamten szczyt na drugim planie?
To wlasnie tam poszlismy pare minut pozniej.


Wdrapalismy sie na najwyzszy szczyt w tamtym miejscu!
To ten szczyt z drugiego planu na zdjeciu wyzej.


Tu postawilam swoje stopy!

Do uslyszenia nastepnym razem!
Aga


PS. Dzisiaj koncert Thicke!!!!!! :)))))
PS2. Tradycyjnie odpisalam na wszystkie komentarze pod poprzednim postem.

Tuesday, February 18, 2014

Pogrzeb, powrot Fang, Robin Thicke... Czyli zbior tego, co u mnie.

Hejka! :)

Dzisiejszy post to, dla odmiany, zbior ciekawostek z zycia codziennego...

Kalifornia na bis.
Piszac post o Kalifornii (dla tych, ktorzy nie widzieli: poprzednia notka - KLIK), zapomnialam wspomniec o jeszcze jednej rzeczy! Otoz, w drugim tygodniu pobytu tam wrocilam na chwile do San Diego, by pojsc na kolejny wystep Chippendales. Moj dwunasty, jesli sie nie pomylilam w tych jakze skomplikowanych obliczeniach, i pierwszy raz znalazlam sie na scenie, co bylo calkiem fajne. Ale sek w tym, ze nie bylam tam sama. Wiecie, kto ze mna poszedl? Tak, tak, Nathan! No bez kitu, nie spodziewalam sie, ze trafie na takiego czlowieka :).
A! No i ja, jako osoba, ktora nie kupuje zadnych glupich pamiatek (wole robic zdjecia, ale pocztowki kupuje ZAWSZE w kazdym miescie, w ktorym jestem), tym razem kupilam sobie bluze z wielkim napisem "CALIFORNIA". Pokaze Wam ja kiedys pewnie.

Pogrzeb...
Z takich totalnie przykrych spraw (chyba po raz pierwszy na moim blogu), to pare dni temu zmarl ojciec Hosta i pogrzeb jest w niedziele. W zwiazku z tym w najblizszym czasie poznam spora czesc jego rodziny (Nathan ma piatke rodzenstwa, a pewnie ktos zabierze zone/meza i nawet jakies dzieci), bo wszyscy sie zjezdzaja, a trzy pierwsze osoby przyjada juz w srode. Wstepna suma osob, ktore przyjada na pewno, to 10 (slownie: DZIESIEC!).

Ogrod botaniczny!
Wczoraj wszyscy, tzn. ja, Alicia, Margie i Nathan, pojechalismy do Piedmont Park w Atlancie i wpadlismy do ogrodu botanicznego, ktory jest w tym samym miejscu. Pomyslalam, ze fajnie byloby sie tam wybrac i zabrac Margie, zeby nie zostala sama w domu, bo nie wydaje mi sie, zeby to bylo dla niej teraz dobre. Wieczorem powiedziala, ze cieszy sie, ze wyszla, i ze spedzilismy ten dzien razem, wiec uwazam, ze mialam swietny pomysl.

Wiosno, witaj ponownie!
Zima trwala 1 (!) dzien i juz jest znowu slonecznie i przyjemnie. Skomentuje to tak: uffff :). Prognozy mowia, ze w najblizszym tygodniu ma byc naprawde cieplo, a na jutro przepowiadaja ok. 23 stopnie, z czego wczoraj bylo juz 20. Teraz jest czas, kiedy temperatura waha sie nieco, raz jest naprawde cieplo, raz wietrznie, ale ogolnie mam nadzieje, ze zadne "lodowe sztormy" juz nas nie nawiedza.

"She's back!"
Matka Alicii wrocila po trzech miesiacach spedzonych poza granicami kraju. Byla w Australii i Chinach. Czas bez niej byl bardzo wazny i owocny dla Alicii i troche obawiam sie, co bedzie teraz. Napisala maila do Nathana, ze chce zabrac Alicie juz we wtorek, czyli jutro, na jakis tydzien czy cos. Koncowo umowili sie jakos inaczej, ale to mniej wazne. Mam nadzieje, ze mala po powrocie nie bedzie miala totalnie zepsutego humoru, jak to bywalo wczesniej. Moze to, jak sie zmienila przez ten czas sprawi, ze bedzie podchodzic do tego z wiekszym dystansem. I wiem, ze mowie tu o 4letniej dziewczynce, ale to jest naprawde skomplikowana sprawa. Dzisiaj to ja zawoze Alicie do domu jej matki, tym razem sama. Nie mam zadnych obaw ;).

Moj pokoj.
Pamietam caly czas o tym, ze dawno temu jeden z komentujacych poprosil o notke apropos tego, gdzie mieszkam, jak wyglada moj pokoj, dom, okolica i w ogole. Post jest niezmiennie w trakcie pisania. Trwa to masakrycznie dlugo, ale nie chce pokazywac pokoju, dopoki sama nie bede w pelni zadowolona. Przedwczoraj bylam w Ikei i kupilam pare rzeczy, wiec przypuszczam, ze dzis wieczorem juz ogarne to wszystko tak, jak sobie wymyslilam. No, prawie wszystko, ale o tym w odpowiedniej notce pozniej.

"Happy Valentine's Day!"
No po prostu jakas MA-SA-KRA, ile ja ostatnio widzialam wszelkiego rodzaju serduszek, kwiatow, balonow i miskow... Wszystko rozowo-czerwone, totalnie przeslodzone, nastawione na zysk oczywiscie. W kazdym prawie sklepie oddzielny dzial walentynkowy z milionem kartek i wszystkich tych rzeczy, o ktorych wspomnialam wyzej. Moj nastroj mowil jedno: rzygam tecza. Zmienilo sie to nieco w momencie, gdy popoludniu tego dnia sama dostalam niespodzianke, ktora sprawila, ze usmiech nie schodzil mi z twarzy az zasnelam, a i pewnie pozniej usmiechalam sie przez sen. Glownie dlatego, ze niespodzianka ta byla totalnym szokiem, a jak sie czlowiek czegos calkowicie nie spodziewa, to tym fajniejsza reakcja, czyz nie? No i dostalam tez kartke od Alicii :). Tak czy siak, dnia sw. Walentego jako "swieta zakochanych" nadal nie uznaje.

Robin Thicke!
Tak daaaawno nie bylam na zadnym koncercie, ze juz mi sie teskni za tymi emocjam, za energia, glosna muzyka na zywo, tymi wszystkimi ludzmi, itp., itd. Naprawde... Co jakis czas obczajam sobie terminarze roznych artystow, ktorzy mogliby mnie interesowac i w koncu nadarzyla sie okazja. Wlasciwie o tym koncercie wiedzialam od listopada i troche zaluje, ze wczesniej nie kupilam biletu, bo teraz mam troche kiepskie miejsce, ale to nic, to nic :). 21 lutego Robin Thicke ma koncert w Fox Theatre w Atlancie i oczywiscie bede tam obecna!

Poczta / Postcrossing
Ostatnio dostalam kilka rzeczy, na ktore czekalam i kamien spadl mi z serca, gdy paczka od mojej siostry, ktora zostala zatrzymana przez celnikow, doszla z cala zawartoscia i w dodatku bez zadnych uszkodzen. I nawet nie musialam placic za odbior, co jest troche dziwne, bo ludzie w necie pisali, ze musieli placic. No ale to tam mniej wazne, ciesze sie, ze nie wydalam pieniedzy bez sensu. W owej paczce byla tez kartka urodzinowa dla mnie od siostry, co bardzo mi sie podobalo mimo tego, ze urodziny mam w przyszlym miesiacu :)).
W listopadzie wyslalam 7 pocztowek do roznych ludzi i do tej pory odzew dostalam od 3... Pytam sie: gdzie sa pozostale 4 kartki?!
Dwa lata temu zarejestrowalam sie na Postcrossingu (KLIK). Dla tych, ktorzy nie wiedza, co to jest: jest to darmowa strona, na ktorej zakladacie swoj profil i podajecie swoj adres. Pozniej, jesli chcecie wyslac kartke, to klikacie na odpowiedni link i system losuje Wam osobe, do ktorej ma poleciec Wasza kartka. Wraz z adresem tej osoby, dostajecie tez unikalne ID owej przesylki, ktore trzeba napisac gdzies w widocznym miejscu. ID potrzebne jest po to, by dana osoba mogla zarejestrowac pocztowke w systemie, gdy ja dostanie. Kiedy to zrobi, Wasz adres trafia do puli i nastepna osoba, ktora bedzie losowala adres, dostanie Wasz. Takim sposobem mozna dostac pocztowki z calego swiata, co jest niesamowite. Jesli lubicie takie cos, to serdecznie polecam. Tak wiec ostatnio wylosowalam 8 osob i jedna z nich jest Polka, 6 osob mieszka w Europie, a 1 jest z Chin. Jade dzis na poczte kupic znaczki i wysle wszystko w tym samym momencie. Ciekawa jestem, po jakim czasie kartka dojdzie do dziewczyny z Polski, a po jakim do dziewczyny z Niemiec. Cos mi sie wydaje, ze nasza poczta polska nie zaskoczy mnie tutaj pozytywnie, jak zawsze zreszta ;).

Zakupy!!!
Goddamnit! Wszystkie moje pieniadze wydaje na ciuchy i kosmetyki. No ale coz, co ja poradze na to, ze nie mam zadnych innych wydatkow, a to wszystko jest (albo wydaje sie byc, nie wiem) takie tanie... Zakochalam sie w butach, ktore widzicie na zdjeciu po lewej stronie, ale ich nie kupilam. I wcale nie chodzi o to, ze mam za duzo szpilek (jedna z glownych zasad: butow nigdy za wiele), ale o to, ze ich wysokosc to juz lekka przesada, biorac pod uwage moj wzrost. Tak czy siak, mega wygodne, co mnie zdziwilo, a i rozmiar idealny. Ah.
W ogole mysle czy nie kupic tableta w planie z internetem oczywiscie. Generalnie nigdy nie mialam parcia na to i nie ciagnie mnie jakos bardzo, ale w ciagu tych dwoch tygodni, kiedy nie mialam laptopa przy sobie, bo nie chce mi sie go targac, nazbieralo mi sie tyle roznych wiadomosci, ze pozniej spedzilam caly dzien na samym odpisywaniu na nie. (Btw, piszac o internecie, przypomnialo mi sie, ze GPS w moim telefonie dziwnie wariuje, co mnie doprowadza do szalu. Gdy czegos szukam, to lokalizacje znajduje bez problemu, ale gdy jade, to nagle zjezdza mi z trasy i czasem musze czekac nawet 10 minut, az sie ogarnie i wroci do odpowiedniego miejsca! Bylam oczywiscie zglosic to, ale babka sprawdzila i powiedziala, ze wszystko jest okej. Tak, wtedy bylo, bo stalismy w jednym miejscu. Nathan powiedzial, ze jak tak dalej bedzie, to powie im, zeby mi wymienili telefon haha)
No i nazwy dwoch sklepow, w ktorych czuje sie, jak w niebie, to: Michael's i Hobby Lobby. Miejsca, w ktorych znajduje sie WSZYSTKO, co uwielbiam, czyli... Milion rodzajow papeterii, rozne ozdoby do robienia swoich wlasnych kartek, setki rodzajow blokow, szkicownikow, olowkow, kredek... Mnostwo roznych ramek na zdjecia, albumow, ozdob. Niektore gotowe, inne do pomalowania. Kwiaty, doniczki, wstazki... I wieeeeele, wiele roznych innych rzeczy. Uwielbiam te sklepy!

Co dalej...
Nie skonczylam jeszcze mojej opowiesci o dwutygodniowych wakacjach! Na razie napisalam post tylko o Kalifornii (tylko? raczej AZ!), wiec zostaly mi jeszcze dwa - Las Vegas i Wielki Kanion. Nastepna notka bedzie o Wielkim Kanionie (foto po lewej... w koncu mozecie zobaczyc cala trojke razem ;)), potem Vegas, a pozniej sie zobaczy...

Mala zmiana na blogu.
Moje notki sa z reguly bardzo dlugie, dlatego zmienilam nieco ustawienia i teraz na stronie glownej widoczny bedzie tylko jeden post. Reszta dostepna w archiwum (po prawej stronie, nieco nizej), w dymce z etykietami (po prawej na dole) lub po prostu po kliknieciu na "starsze posty". Spis postow dotyczacych podrozy w Stanach oraz w Europie znajduje sie w zakladce "wycieczki" (pasek menu pod naglowkiem). Btw, caly czas mam w roboczych kilka postow o niektorych miejscach w Europie, ktore odwiedzilam, ale jakos nie za bardzo mam kiedy je dodac, bo tyle sie tu dzieje...

Na koniec piosenka niespodzianka - KLIK.
Jesli obejrzycie do konca, to moze zobaczycie kogos znajomego ;D.

Pozdrowienia!
Aga

Wednesday, February 12, 2014

Los Angeles, San Diego, Santa Monica i Costa Mesa, czyli Aga w Kalifornii! / Zimy poczatek... i prawie koniec.

Zaczne od tego, ze moj licznik pokazal mi, ze jestem tu juz 100 dni! Mam wrazenie, ze zlecialo jak z bicza strzelil. I nadal jest tak samo super, jak na samym poczatku, wiec chyba moge sie nazwac szczesciara :).

Druga sprawa jest to, ze zmienilam wyglad na moim blogu, co zreszta nie trudno zauwazyc. Mam nadzieje, ze Wam sie podoba! Zdjecie zrobione na wzgorzach Hollywood, w tle widac spora czesc Los Angeles.

Inna sprawa z serii "zycie codziennie" to zdjecia, ktore mniej wiecej pokaza Wam, jaka jest teraz tutaj pogoda. TYLE SNIEGU na chodnikach i trawnikach, ze az zamkneli szkoly i generalnie prawie wszystko :). Mozecie je sobie powiekszyc, jesli chcecie, to lepiej zobaczycie. To BIALE COS na drzewach, to nie snieg, to lod. Smiesznie wygladaja te mocno zielone liscie na niektorych drzewach, calkowicie pokryte lodem. Wlasnie wrocilam ze spaceru, bo ciekawa bylam, jak to wszystko wyglada na zywo i jesli chodzi o ulice, to nie ma tragedii, tzn. ja sie nie poslizgnelam ani razu i auta tez sie nie slizgaja raczej (widzialam tylko jedno), ale faktem jest, ze balabym sie jechac gdzies dalej bez opon zimowych. A dodatkowa ciekawostka niech bedzie fakt, ze taki "lodowy sztorm" byl tu ostatni raz w 2005 roku! Ale no przeciez to jest takie oczywiste - Agnieszka przyleciala, to od razu pogoda musi byc nie tak :D. Nie wiem, czy los chcial, zebym poczula sie jak w Polsce, czy co? Tak czy siak, nie potrwa to dlugo, wiec przynajmniej tyle. Temperatura w tym momencie to -1st.C.
Caly czas gadam o pogodzie, WIEM, ale to dlatego, ze tutaj ludzie caly czas o tym mowia i juz mi sie udziela. Poza tym zgadzam sie z tym, co napisaliscie w komentarzach, ze to naprawde super, ze ludzie tutaj sa tak poinformowani o wszystkim, bo nikt nigdy nie jest niczym zaskoczony (no, moze troche tym, ze ogolnie spadl ten snieg, ale wiecie, o co chodzi) i jesli naprawde mialby nadejsc jakis masakryczny sztorm i domy przykryte bylyby sniegiem po dachy, to przynajmniej wszyscy zdazyliby sie przygotowac do tego. A nie tak, jak w Polsce - co rok, doslownie co rok czytam artykuly pt. "zima zaskoczyla kierowcow"...




***

KALIFORNIA! Mam 8 notek w wersji roboczych, ktore czekaja na publikacje od dluzszego czasu, ale jakos wydaje mi sie, ze temat, ktory teraz porusze, stoi tu zdecydowanie najwyzej w hierarchii, bo spelnilo sie jedno z moich najwiekszych marzen. Kolejne zreszta - tutaj to jakos szybko leci, chociaz w sumie nigdy nie mialam z tym jakiegos problemu. Podziele tez trzy stany na trzy oddzielne notki, bo w jednej byloby wszystkiego zdecydowanie za duzo.

Nasz poczatkowy plan wojazy kalifornijskich wskazywal: Los Angeles, San Diego, Santa Monica, Santa Barbara oraz San Francisco. W czasie pobytu tam plany sie troche zmienily i zrezygnowalismy z Santa Barbara (bo nie az tak wazne) i San Francisco (az 6,5h drogi autem z LA - tu bylam troche zawiedziona) na rzecz Las Vegas (4h drogi z LA i wiecej do zobaczenia) i Wielkiego Kanionu (2,5h drogi z Vegas i nawet Nathan tam nie byl nigdy wczesniej). Mielismy tez ambitne plany zahaczenia o Tijuane, ktora znajduje sie tuz przy granicy amerykansko-meksykanskiej i z San Diego jechalibysmy tam tylko pol godziny pewnie, ale tutaj to juz przecenilismy swoje mozliwosci w kwestii nie spania i zmieniania sie za kierownica, wiec zrezygnowalismy z tego miejsca calkowicie i przypadkiem zawitalismy do Barstow, czyli miasteczka pomiedzy Vegas a San Diego, by sie przespac. To sprawilo, ze nie pojechalismy do Tijuany - nie starczylo czasu.

Naszym pierwszym przystankiem bylo San Diego i trzy dni spedzone tam w zwiazku z pewnymi konferencjami, ale o tym opowiem Wam w oddzielnej notce, bo to dluzsza i bardziej skomplikowana sprawa. Pogoda byla naprawde fajna. Nie bylo jakichs upalow, ale bylo na tyle cieplo, zeby chodzic w koszulce z krotkim rekawem.






Jednym z naszych celow w San Diego, bylo ZOO, podobno znane na swiecie. W sumie nie wiem, ZOO jak ZOO. Ja zawsze czekam tylko na moment, kiedy bede mogla zobaczyc malpki, bo to zdecydowanie moje ulubione zwierzeta. Alicia zachwycala sie wszystkim po kolei, a Nathanowi najbardziej podobal sie tygrys.





Odwiedzilismy tez Coronado Island, czyli jedno z bardziej popularnych, wakacyjnych kurortow...






Wszystko tam mi sie podobalo! Wszystkie widoki, pogoda, ludzie, jedzenie... WSZYSTKO. Lazilam podekscytowana non stop, bo jakos naprawde ciezko mi bylo uwierzyc w to wszystko. Tyle czasu marzylam o tym, zeby poleciec do Kalifornii i zobaczyc te miejsca, ktore od zawsze chcialam zobaczyc, ze nie dowierzalam, ze udalo sie to tak szybko po moim przylocie do Stanow. I to w dodatku za darmo, bo jak jezdzimy gdzies w trojke, to za wszystko placi Host. Najbardziej te nutke ekscytacji czulam, gdy jechalismy do Los Angeles. Myslalam sobie, ze Boze, jakie to jest niesamowite, ze siedze w aucie do LA! No po prostu... Unbelievable.

Pierwszym przystankiem bylo muzeum figur woskowych Madame Tussauds. Alicia byla mega zachwycona tymi wszystkimi ludzmi i nie dowierzala, ze oni nie sa prawdziwi. Tak, dwie godziny czasu w LA spedzilam w muzeum figur woskowych, wiem. Ale co z tego. Sama bylam pod wrazeniem tego, jak prawdziwie te figury wygladaja.








Po dodaniu tego zdjecia na fejsa, niektorzy moi znajomi oszaleli :D. Takze teraz informuje - nie, to nie jest prawdziwy Jim. To jego figura woskowa. W sumie nie spodziewalam sie, ze ktos pomysli, ze on jest prawdziwy, ale z drugiej strony mialam lekki ubaw, sory :)).

Pozniej oczywiscie spacer po Hollywood Boulevard. Bylo tam mnostwo roznych sklepikow z pamiatkami, wiadomo. Poza tym dziesiatki ludzi przebranych za rozne gwiazdy filmowe czy tez bajkowe, zbierajacych kase za zdjecia. Widzialam dokladnie to, czego sie spodziewalam, czyli milion swiatel, ogromna ilosc ludzi, halas, itp. Tak, lubie to :).



Kolejnym punktem, jesli chodzi o Los Angeles, byly wzgorza Hollywood. Pojechalismy do Runyon Canyon Park, z ktorego rozposciera sie widok na cale miasto. To bylo dopiero... WOW. Jak usiadlam na lawce na samej gorze, tak siedzialam dobre kilka minut i gapilam sie przed siebie. Wlasnie z tego miejsca pochodzi to zdjecie w naglowku. Wedlug mnie widok zapiera dech w piersiach. Widok, ktory do tej pory widzialam na tylu roznych zdjeciach i w tylu filmach... OMG.






Korzystajac z okazji, ze zawitalismy w tamto miejsce, przy okazji wpadlismy tez do domu Jima. Tzn. nie do konca do domu... Raczej powiedzialabym, ze pod dom. A dokladniej pod ogrodzenie. Jedyne tak wysokie ogrodzenie, ze nie bylo widac domu. ALE!!! BYLAM TAM. Tyle lat uwielbiac kogos i wzdychac do telewizora tysiace kilometrow dalej, a tu nagle znalezc sie pod domem... No wezcie, to jest dopiero niesamowite. A jak sobie pomyslalam, ze moze on akurat wtedy byl w domu, to juz w ogole... Wracajac, uraczeni zostalismy widokiem zachodu slonca.



Na mojej liscie rzeczy do zobaczenia nie moglo oczywiscie zabraknac Beverly Hills i Rodeo Drive na czele. Nawet sobie nie zdajecie sprawy z tego, ilu tam bylo Azjatow! Ja wiem, ze oni sa wszedzie, ale tam to az do przesady, bo nagle poczulam sie dziwnie... inna :P. Sama okolica to same ekskluzywne, mega drogie sklepy...




Pewnego dnia pojechalismy do Six Flags Magic Mountain! Tym razem bez Alicii, bo ona nie moglaby na nic wejsc, poza tym nawet, jakby mogla, to by sie bala. Rollercoastery to cos, co ja uwieeeeelbiam! Ta adrenalina, przerazenie na poczatku i usmiech na koncu - SUPER. Jeden z nich byl jedynym stojacym, o jakim slyszalam. To znaczy, ludzie mieli pod posladkami takie male siedzonko, jak na rowerach, a nogi byly wyprostowane i stopy dotykaly podlogi. To bylo super, serio. W ogole wszystko tam bylo super.




Widzicie wielkosc tych lodow?! A to byl rozmiar "sredni".


Kolejnego dnia wrocilismy na wzgorza, tyle ze tym razem z drugiej strony, zeby zobaczyc znak Hollywood. Nazwa miejsca, to Canyon Lake i jest to najlepsze i najblizsze miejsce, z ktorego zobaczyc mozna znak.



Wracajac, zahaczylismy o Universal City Overlook, z ktorego zobaczyc mozna LA z troche innej strony. Bylismy tam, jak juz bylo ciemno, co bylo kolejnym genialnym punktem wycieczki. Szkoda, ze zdjecia z telefonu nie oddaja tego, no ale... To trzeba zobaczyc na zywo, wiadomo. A jak ktos uwielbia widok miasta noca, jak ja, to juz w ogole bylby zachwycony.



Bylismy tez w Santa Monica. Odwiedzilismy molo, na ktorym jest maly park rozrywki i Alicia miala ubaw. Gdy ona i Nathan jezdzili na karuzelach, ja poszlam na spacer po plazy. Podszedl do mnie jakis Amerykanin, ktory zapytal czy jestem Niemka. Odpowiedzialam mu pytaniem, dlaczego tak mysli, a on na to "bo jestes wysoka blondynka". Coz, chyba nigdy nie widzial Niemek ;).
Tego dnia nie bylo jakos bardzo cieplo, bo wial spory wiatr. Chodzilam sobie w sweterku i bylo mi chlodno. Przypuszczam, ze woda nie nalezala do najcieplejszych, a mimo tego, co bardzo mnie szokowalo, ludzie kapali sie w oceanie. I nie to, ze mieli stroje kapielowe czy cos, tylko zwyczajnie wchodzili do wody w ciuchach, co pozniej wiazalo sie z wysychaniem na tym mega wietrze. Nie zazdroszcze.

Third Street Promenade







Koniec slynnej drogi 66, ktora zaczyna sie w Chicago, 
a konczy na Santa Monica Pier. 

Nastepnego dnia wrocilismy jeszcze na chwile do LA, zeby zobaczyc Venice Beach i Muscle Beach. Koniecznie chcialam zobaczyc te miejsca, bo po pierwsze ludzie pisali o nich na kazdej stronie z tytulem "co zobaczyc w Los Angeles", a po drugie te miejsca widzialam w milionach roznych klipow muzycznych. Dwa pierwsze z brzegu - LMFAO "Sexy and I know it" - KLIK - oraz Danny "Todo el mundo" - KLIK. Przechodzac promenada, jakis koles podszedl do nas i powiedzial, ze widzi nas w kadrze... Okazalo sie, ze cos nagrywali, ale nie mam pojecia, co to bylo.

Jesli chodzi o reszte widokow, to na trawie przy plazy bylo bardzo duzo bezdomnych i ludzi zarabiajacych na rysowaniu obrazkow na szkle czy tez na robieniu roznych wisiorkow. Jednoczesnie bylo tam bardzo czysto, co zapewne spowodowane jest tym, ze w Ameryce, a przynajmniej w Georgii i Kalifornii, bo tylko w tych dwoch miejscach zwrocilam na to uwage, sa bardzo wysokie kary za smiecenie.

Muscle Beach

Znany mi bardzo dobrze kolorowy mur w oddali :).





Jesli chodzi o sam pobyt w Kalifornii, to wiekszosc czasu spalismy w Costa Mesa, godzine drogi od LA na poludnie. Zahaczylismy wiec o polwysep Balboa, gdzie wynajelismy lodke i wybralismy sie na przejazdzke po zatoce. Alicia bardzo lubi bawic sie w piratow, wiec dla niej to byl dopiero ubaw.






Jesli chodzi o Kalifornie, to chyba tyle. Wszystkie punkty na liscie odhaczone, a i kilka nawet dopisalam, wiec tym lepiej. Pozniej pojechalismy do Las Vegas, o czym opowiem w nastepnej notce...

Dzien przed wylotem do Atlanty pojechalismy nad Wielki Kanion (o tym tez pozniej) i wracalismy bardzo poznym wieczorem, do SD dojechac mielismy ok. 5 nad ranem. Wczesniej zatrzymalismy sie jeszcze, zeby cos zjesc, tym razem wybor padl na ihop, ktore to miejsce uwielbiam, i ktore tym razem znajdowalo sie w centrum kasyna. Na poczatku prowadzil Nathan i w polowie drogi mielismy sie zmienic i w koncu zrezygnowalismy z San Diego i mielismy jechac prosto do Tijuany. Niestety nagle strasznie zachcialo mi sie spac, ze zwyczajnie zasnelam w tym aucie i po jakims czasie zostalam obudzona i Nathan zapytal czy moze lepszym wyjsciem, wedlug mnie, byloby przespanie sie w Barstow, bo on tez juz nie moze dalej jechac, i po prostu zrezygnowanie z Tijuany. Nie bylo czasu, bo samolot mielismy o 13:50. Zdecydowalismy sie wiec na to wlasnie wyjscie, a do Meksyku na pewno jeszcze pojade :).

Tak, JARAM SIE maksymalnie i nic na to nie poradze, poza tym w ogole sie tego nie wstydze :). Teraz jest najlepszy czas mojego zycia i mowie to z cala swiadomoscia moich slow.

Pozdrowienia!
Aga